Chciałbym, abyśmy zastanowili się nad zmianami zachodzącymi w życiu obecnego pokolenia. Chodzi mi o ludzi chodzących po górach. Bo gdy w telewizji widzi się reklamę ukazującą „bohaterów", którzy naprawili prysznic, to człowiek zastanawia się, co właściwie dzisiejsze pokolenie uważa za bohaterstwo. Bo myślę, iż dla mojego pokolenia przewinięcie dziecka i zmienienie mu pieluszki jest zwykłą domową czynnością. Jednak dzisiaj takie coś uważane jest za czyn wręcz heroiczny, graniczący z poświęceniem życia. Śmieszne to, ale niestety prawdziwe. Porozmawiajmy zatem o turystyce, ale tej górskiej. Widząc w górach grupki dzieci odnosimy wrażenie, że są one tu albo za karę albo dlatego, że tak wypada. Młodzi ludzie w wielu przypadkach nie wiadomo czym się interesują na takiej wycieczce, a ich opiekunowie także często nic sobie nie robią z ich niefrasobliwego zachowania. My gdy wkraczaliśmy w dorosłe życie chodziliśmy w góry. Ze względu na panujące wówczas realia, były one dla nas jakąś odskocznią od tego normalnego, monotonnego, spokojnego, poukładanego życia na dole. To w górach czuliśmy to "coś". To tam rodziły się między nami przyjaźnie i pierwsze miłości. To w końcu tam niejednokrotnie kształtowała się nasza osobowość. Chodziliśmy bowiem w góry nie dość, że często, to jeszcze przebywaliśmy w nich po kilka dni. Dlatego nieraz musieliśmy zmagać się z pogodą, a właściwie z niepogodą. Czasami walczyliśmy o swoje życie, nieraz o życie innego uczestnika grupy. Nie mogło to nie pozostawić śladów w naszej psychice. Dzisiejsze wyobrażenie wycieczki górskiej jest wprost sielankowe. Wielu osobom wydaje się, iż to krótki spacerek, mała przekąska i bezproblemowy powrót do domu. Tak z reguły jest. Jednak gdy pojawi się coś niespodziewanego, to wtedy okazuje się, iż nikt, ani uczestnik wycieczki ani jej opiekun, nie są do końca przygotowani na taką ewentualność. My oczywiście, przynajmniej na początku, zachowywaliśmy się tak samo. Jednak ze względu na inne realia panujące wówczas musieliśmy radzić sobie sami. Przecież nie było wtedy telefonów komórkowych, nie było tak dobrze rozwiniętej komunikacji. Gdy coś się wydarzyło, trzeba było liczyć na swoje umiejętności, bo właśnie od nich nieraz zależało nasze życie. I właśnie dlatego wyrobiliśmy w sobie pewne nawyki, inne niż te jakim ulegają przedstawiciele obecnego pokolenia. Oczywiście nie oznacza to, że my, pokolenie lat 70-tych zeszłego stulecia, byliśmy tacy wspaniali i nieomylni. Nie, my także postępowaliśmy głupio i nieodpowiedzialnie. Jednak wtedy skutki takiego postępowania dotyczyły nas samych. Nie spadały one na innych. Dzisiaj wiemy, że takie postępowanie tylko wydawało się nam normalne. I choć niektórzy powiedzieliby, że np. samotne wyjście w góry podczas burzy śnieżnej było odważne, ja pozostałbym jednak przy tym pierwszym określeniu, czyli że było ono głupie. A myślę, że pokolenie kształtujące się turystycznie w latach 70-tych XX wieku jest pokoleniem niepowtarzalnym. I do tego takim, na którym należałoby się wzorować i podziwiać jego przedstawicieli. Niestety, piszę to z przykrością, ale następne pokolenia, w tym nasze dzieci, nie są w stanie nam dorównać. Winni temu są oczywiście nie tylko oni, gdyż przez ostatnie lata zmienił się styl życia, hierarchia wartości i postawa (podejście do życia). Dlatego pokolenie lat 70 -tych to już chyba ostatni prawdziwi ludzie gór. I nie myślę tu o alpinistach czy taternikach. Nie o to bowiem chodzi. Ci pierwsi to straceńcy, niejednokrotnie niepotrzebnie narażający swoje i cudze życie. Wydaje się iż najważniejsze dla nich jest samo "zaliczenie" trasy. A tymczasem prawdziwi ludzie gór to tacy, którzy nie tylko góry znają, chodzą po nich, czy chodzili, ale tacy na których (zwłaszcza w górach) można zawsze liczyć. I to do bólu. Są oni zawsze pomocni, są słowni, stosują pewne wartości oraz "czują" góry. I właśnie dla nich góry niejednokrotnie "odpuściły". Uznały bowiem, że jeszcze nie nadeszła ich pora. Kiedyś jednak upomną się one i o tych, których oszczędziły. Ale to już będzie na spokojnie. A czy ludzie, o których piszę, przyjmą to z pokorą? Jestem pewny, że tak, gdyż już jesteśmy (piszę jesteśmy, ponieważ utożsamiam się z nimi) wdzięczni za to co od gór otrzymaliśmy. Wydawałoby się, że to nic takiego, że to tylko zwykłe gadanie. Nie jest tak jednak do końca. Pokażę to na swoim przykładzie. To co mi dały góry, odbiło się na całym moim dotychczasowym życiu. Bo to, czego w górach doświadczyłem, wzmocniło we mnie posiadane już wartości. A oprócz tego zmieniło także całe moje życie. Oczywiście na plus. A najlepszym tego przykładem jest moja rodzina. Swoją żonę bowiem poznałem w górach. I to właśnie te wspólne, bardzo częste wyprawy czy działania na rzecz wspanialej przyrody zbliżyły nas do siebie. Dzięki właśnie nim nastąpiło to bardzo szybko. Tak, że już po kilku miesiącach naszej znajomości pobraliśmy się. I bez żadnych fajerwerków jesteśmy już ze sobą ponad 30. lat. No, może pomógł nam szczęśliwy los. Bo mężczyzna, każdy wie jaki jest. Jeden lepszy, drugi gorszy. Pewnie dla mojej żony wydawałem się tym lepszym. Ale dla mnie Ania zawsze była warta zachodu, mimo iż miała ona swoje zdanie. Potrafiła dopiąć swego nie zrażając jednak innych. Jednocześnie, jak to się mówi: "czas obchodzi się z nią łaskawie". Wciąż jest piękną kobietą. I do tego potrafi żartować nie tylko z innych ale i z siebie. Zapewne każdy, kto chodził w góry wie, że chodzący po nich ludzie dzielą się na tych, którzy chodzili i przestali chodzić oraz na tych (całkiem spora grupa), którzy chodzili, a gdy musieli walczyć o byt założonej rodziny przestali chodzić, jednak po odchowaniu dzieci ponownie wrócili. I właśnie ta grupa ludzi jest najbardziej wartościowa. I żebym tu został dobrze zrozumiany. Nie mam zamiaru nikogo obrazić. Chodzi mi bowiem o inne wartości. O te dotyczące gór. Ci, którzy albo poddali się albo nie mieli dość siły by spróbować ponownie wyruszyć na szlak, lub ci którym uniemożliwiło to zdrowie, to także wartościowi ludzie, jednak akurat w tym wypadku nie o takie (rodzinne) wartości mi chodzi. Najczęściej ludzie chodzący w góry czynią to gdy są młodzi. Bo to fajnie wybrać się w grupie, bo jest jakąś odskocznią od życia codziennego, bo jest to coś ciekawego. Ale niestety takie podejście czyli chodzenie dla samego chodzenia, po jakimś czasie już ich nie rajcuje. To tak jakby oni się wypalili. Natomiast ci drudzy chodzą po górach bo czują taką wewnętrzną potrzebę. Jakaś niewidzialna siła wciąż ich tam przyciąga. Oni po prostu czują te góry. Ich klimat i atmosferę. Dlatego niejednokrotnie potrafią niejako wtopić się w krajobraz. Po prostu stają się elementem tego krajobrazu. A ponieważ są oni także tymi, którzy chcą dzielić się z innymi radością poznawania, zawsze próbują namówić ich na wspólne wędrowanie. Zabierają w góry swoją rodzinę, sąsiadów, znajomych. Zatem poświęcają swój czas dla innych. Przekazują także im wszystkim swoją wiedzę. A taka właśnie postawa wpływa pozytywnie nie tylko na tych innych ale także na nich samych. Dlatego mam ogromną prośbę: Jeżeli macie w swoim otoczeniu kogoś takiego szanujcie go, gdyż możecie go stracić. A wówczas będzie już za późno na próżne żale.
Krzysztof Tęcza