W sobotę 6 lipca 2013 roku spotkaliśmy się w Jagniątkowie (dawniej Agnieszkowie), skąd mieliśmy ruszyć utartym szlakiem w stronę Zachełmia. Aby tego uniknąć udaliśmy się nikłą ścieżką prowadzącą w stronę lasu, w którym dotarliśmy do ciekawych skałek, tuż przy starej drodze. Oczywiście nie uniknęliśmy zmoczenia nogawek stąpając po porannej rosie. Zaraz jednak zostaliśmy nagrodzeni za nasze poświecenie. Już przy pierwszych drzewach natknęliśmy się na grzyby. Po chwili uzbieraliśmy cały worek ładnych kurek. Przy skale dojrzeliśmy pozostawione resztki po niedawnej konsumpcji. Była to spora czaszka, kręgosłup i piszczele, a nieco dalej natknęliśmy się na resztki futra wyglądającego jak borsucze. Czyżby posilał się tu w nocy zadomowiony u nas ryś? Woleliśmy tego nie sprawdzać. Obejrzeliśmy za to największą ze skał wyglądającą od przodu jak zakotwiczony wielki okręt podwodny.
Skała wyglądająca jak okręt podwodny. Foto: Krzysztof Tęcza
Głównym celem naszego dzisiejszego spaceru było odnalezienie kamieni z datami. Zostały one rozmieszczone wzdłuż budowanej wiele lat temu drogi leśnej. Niestety pierwszy, który powinien znajdować się w miejscu gdzie wyszliśmy z lasu, zniknął. Mimo naszych wysiłków nie znaleźliśmy go. Wypatrzyliśmy za to w trawie drugi kamień z datą 1909. Kolejny kamień z taką samą datą ujrzeliśmy na Przełęczy pod Kopistą. Tam też znajduje się duży głaz z wyrytą datą 1874. Niedaleko stąd ma swoje źródła potok Choiniec. Droga, którą spacerujemy prowadzi równolegle do tego cieku wodnego. Zanim jednak dotrzemy nią do miejsca zwanego Zielonym lub Żelaznym Mostkiem, zobaczymy jeszcze dwa kamienie z datami 1901 i 1900. Ten ostatni jest najładniejszym ze wszystkich jakie widzieliśmy w dniu dzisiejszym. Patrząc na wyryte cyfry od razu spostrzegamy, że ten kto je rył był człowiekiem z fantazją. Nie dość, że cyfry są dużo ładniejsze to jeszcze data zakończona jest piękną kropką. Wracając jednak do mostku to cały czas zastanawiamy się skąd w jego nazwie słowa żelazny czy zielony. Nie jest on bowiem ani żelazny ani zielony. Rozmyślania te tak nas zmęczyły, że skorzystaliśmy z ustawionych tu ławeczek i stołu by zjeść przyniesione w plecakach śniadanie.
Wypoczęci postanowiliśmy podejść na Rudzianki by wejść do znajdującej się tam Czerwonej Jaskini. Nie jest to oczywiście prawdziwa jaskinia tylko wielka dziura w granitowych skałach powstała w wyniku wybrania w XIX wieku gniazd pegmatytów. Co do samej nazwy to widać, że nie wszystkim się ona podoba. Pewnie dlatego ktoś używając białej farby pięknie wykaligrafował na ścianie wewnątrz propozycję nowej nazwy. Miała by ona nazywać się Jaskinią Maciusiową!
Jaskinia Czerwona. Foto: Krzysztof Tęcza
Muszę tutaj jednak wrócić do naszego podejścia. Wykorzystaliśmy bardzo nikłą ścieżkę ledwie widoczną w zaroślach, przez które z trudem udało nam się przedostać. W domu okazało się, iż okupiliśmy to przejście atakiem kleszczy. Nie mniej miło wspominamy naszą wspinaczkę, gdyż nie tylko napotkaliśmy na naszej drodze dojrzałe, czerwone poziomki ale także krzaki obwieszone czarnymi owocami. Nie mogliśmy odmówić sobie takiej okazji i rwaliśmy je całymi garściami. Wszak były to pierwsze w tym roku jagody. Po takim deserze i wizycie w jaskimi wręcz ucieszyliśmy się widokiem ławeczki ustawionej przy drodze prowadzącej do Zachełmia. Ponieważ dalszą naszą drogę zagrodzono taśmami postanowiliśmy przemknąć się boczkiem. Okazało się, że drogi zostały zabezpieczone dla ścigających się kierowców, którzy szaleli w swych ryczących samochodach. Opuściliśmy więc dawne Szczęsnowo i doliną potoku o nazwie Zachełmiec ruszyliśmy w stronę Podgórzyna czyli powojennych Popław. Szybko okazało się, że to jeszcze nie koniec naszych przygód. Oczywiście nie mam tu na myśli kilku wywrotek na śliskich kamieniach lecz ugrzęźniecie w brunatnej mazi, przez którą musieliśmy się przedostać. To pracownicy wywożący ścięte drzewa tak rozjeździli drogi, że w niektórych miejscach koleiny sięgały nam powyżej pasa. Musieliśmy kluczyć dłuższy czas łąkami by ominąć całe błoto. Ale oto Podgórzyn. Mieliśmy okazje zajrzeć przez kraty do wnętrza kościoła pw. Świętej Trójcy by przyjrzeć się jego barokowemu wyposażeniu. Ciekawostką tutaj jest dzwon z XVII wieku, odlany w miejscowej ludwisarni. Niestety nie mogliśmy zaopatrzyć się w smaczne pieczywo, gdyż piekarnia nie działa w soboty. Wypatrzyliśmy jednak coś niespotykanego. Znajduje się tu warsztat samochodowy, który można wynająć by dokonać samodzielnej naprawy swojego ukochanego samochodu. Świetna rzecz.
Foto: Krzysztof Tęcza
Rozkoszując się piękną pogodą ruszyliśmy polami a następnie aleją klonowo - dębową do Parku Norweskiego gdzie zakończyliśmy nasz dzisiejszy spacer. Najpierw jednak przyłączyliśmy się do napotkanych młodych ludzi, którzy karmili całe stadko rudych wiewiórek. Było na co popatrzeć.
By być dokładnym podam jeszcze, że spacer prowadził autor tych słów.
Krzysztof Tęcza
Relacja PDF