To już 5. lat jak odszedł od nas "Babcia" - Stefan Szczurowski. Przegrał nierówny pojedynek z rakiem. Ci co go znali wiedzą, że nie poddał się bez walki. Posiadał on zdolności, niezrozumiałe dla większości ludzi, które wykorzystywał w walce ze swoją chorobą. Okazały się one jednak zbyt małe.
Pożegnaliśmy go w październiku 2006 roku. Ponieważ był osobą znaną ludziom gór, na jego pogrzeb przybyło wielu zarówno jego znajomych jak i przyjaciół, a także zwykłych chatkowiczów chcących, oddać mu cześć. W sumie zebrał nas się na jego ostatnim pożegnaniu spory tłumek.
Byli także jego koledzy z GOPR-u, gdyż przez wiele lat poświęcał się dla innych, jako ratownik. Gdy złożyliśmy jego prochy do grobu matki nie było wspomnień w normalnym znaczeniu. Oczywiście wszyscy go wspominali. Każdy czynił to jednak inaczej. Każdy bowiem inaczej go znał i postrzegał. Każdy także był z nim na innym stopniu zażyłości. Jednak wszystkich łączył smutek po utracie tak wspaniałego człowieka. Człowieka, który nieraz udowodnił, iż można czynić dobro dla innych ludzi. Człowieka, do którego można było zwrócić się o taką pomoc i który nie odmówił jej okazania. To właśnie ta jego postawa zaskarbiła mu u innych szacunek wyrażany w bezwzględnym posłuchu podczas pobytu w chatce AKT. Nikt nie ważył się podważać wydawanych przez niego poleceń. Oczywiście nie ze strachu. Jego nie można się było bać. Wynikało to ze zwykłego ludzkiego szacunku. Ale pamiętajmy, na taki szacunek trzeba sobie zapracować. Niektórzy pracując na to całe życie i tak nie dojdą do takiej pozycji jaką "Babcia" miał u nas.
Muszę tu powiedzieć, że spotykałem się z n im już dawniej. Piszę z nim, ponieważ jest różnica między określeniem spotykałem się z nim a spotykałem go. Bo na początku, oczywiście tak jak większość osób przebywających w chatce, spotykałem go. Później te relacje uległy małej zmianie. Ale zawsze tak jest, gdy ludzie często przebywają razem w górach, w warunkach nieraz ekstremalnych. Bo, pamiętajcie, góry zbliżają do siebie. Góry potrafią także zmienić zaciętych wrogów w najlepszych przyjaciół. Może właśnie, dlatego Babcia tak umiłował sobie góry. Może, dlatego był człowiekiem niezwykle uczynnym. Ale nie dotyczyło to tylko relacji międzyludzkich. On kochał wszystkie stworzenia. Kochał nawet rośliny. Podam tu przykład. Kiedyś musiałem coś załatwić w jeleniogórskim KRUSie i gdy tam podjechałem zastałem Babcię, pracującego w tej instytucji, jak z pietyzmem głaskał jakieś kępki trawy. Zaciekawiony podszedłem do niego by spytać, co on wyprawia. Stefan uśmiechnął się tylko i po przywitaniu, zaczął mi opowiadać o świecie roślin. O tym, że rośliny, tak jak ludzie czują i pragną ciepła. Dlatego stara się uratować usychające na trawniku roślinki. Nie wiem w sumie czy one przeżyły, ale zapamiętałem tą sytuację i nie waham się przytaczać ją jako określenie jego nastawienia do otaczającego nas świata.
Zresztą Babcia eksperymentował także na sobie. Pamiętam, chyba nasze ostatnie już spotkanie. Doszło do niego w chatce AKT, gdzie dotarłem, urywając się na chwilę z sanatorium. Gdy zjawiłem się w chatce, nie było tam zbyt wiele osób. Jednak, na początku powstało małe poruszenie. Wchodząc chciałem, jak to było przyjęte, zdjąć brudne obuwie. Wprowadzono tam bowiem obowiązek chodzenia w kapciach. Nie było od niego żadnych wyjątków. Przytoczę tu pewną sytuację, jaka wydarzyła się tam kiedyś. Był tłum ludzi, niektórzy zmęczeni wdrapywali się na stryszek by pójść spać. Właśnie wtedy na ganek wyszedł Stefan. Zobaczywszy, że ktoś chce wejść na górę w butach, zawrócił go, każąc je zdjąć. Ponieważ zaczepiony człowiek uważał się za kogoś ważniejszego (był to jeden z najstarszych wtedy stażem bywalców) odpowiedział do Babci: No co ty! Ja mam zdejmować buty? Na to Stefan: A kim ty jesteś? Ty też masz obowiązek zdjąć buty! Tak też się stało. Prywatnie powiem, że obaj doskonale się znali.
Ale wracając do mojego spotkania. Gdy chciałem zdjąć obuwie, Babcia podszedł mówiąc: Nie, nie zdejmuj butów. Chodź do nas, napijesz się herbaty. Słowa te wywołały lekkie zaciekawienie. Nikt bowiem z tam przebywających nie pamiętał mnie, gdyż ładnych kilka lat już tu nie byłem. Ponieważ szykowano się właśnie do robienia smalcu, zaczęliśmy kroić słoninę, a gdy ta już skwierczała na patelni, spokojnie sobie rozmawialiśmy. Babcia zdradził mi wtedy jak się czuje, opowiedział, co robią lekarze by powstrzymać chorobę, ale dodał zaraz, jak wykorzystuje swoje zdolności, by samemu przeciwstawiać się rakowi. Widać było, że stara się nie załamywać. Później temat rozmowy zszedł na bardziej prywatny grunt. Zdradził mi informacje o tym, że postanowił zmienić swoje życie. Nie chciał być dalej sam. Jednak starał się tego nie upubliczniać. Aby nieco osłodzić tą naszą rozmowę poczęstowałem wszystkich przyniesioną czekoladą "gorzką".
Powyższe wspomnienia wtrąciłem tylko po to by, przybliżyć iż Babcia był w końcu takim samym człowiekiem jak my. Miał swoje marzenia i ideały. Potrafił jednak je czasami naginać by pomóc innej osobie. Nic zatem dziwnego, że aż tak dużo nas przyszło na jego pogrzeb. Nic dziwnego, że w odpowiednim momencie usłyszeliśmy wycie Goprowskich syren i nic dziwnego, że nad jego grobem niektórzy czuli potrzebę powiedzenia kilku słów o swoim przyjacielu. Nie było dla nas dziwne, że przysiedliśmy przy jego grobie i zanuciliśmy mu górskie pieśni, te które on śpiewał nam w chatce. Nie było także dla nas dziwne, że zgodnie z jego wolą, część jego prochów poniesiono w góry, pod Bażynowe Skały, gdzie wieczorem, w momencie, gdy wstawały gwiazdy, zostały rozsypane, tak by mogły połączyć się z ukochaną przez niego przyrodą. Tak by jego duch był od tej pory zawsze wśród nas i byśmy mogli czasami, siedząc przy ognisku, poczuć jego bliskość. Bo takich ludzi, jakim był "Babcia" nie spotyka się często. Są oni rzadkim gatunkiem, żeby nie powiedzieć ... wymierającym.